Kolejna rocznica

Na 99% jestem pewna, że dzisiaj mija dokładnie rok, odkąd zatrzymaliśmy się na chwilę w Adelajdzie i bijemy rekord najdłuższego postuju w drodze do Sydney. Jak to przy takich okazjach bywa, można zrobić podsumowanie tego, co dzię wydarzyło i czy aby człowiek życia nie marnuje. Nie będę Was jednak zanudzać opowieściami o tym, co nam wyszło, a co nie, ale krótko dam znać: jesteśmy na plus, mamy nowe “eksperjensy” i należą one głównie do tych, co dają satysfakcję z życia, a nie z tego, że jakoś udało się przetrwać.

Na publikację naszego ostatniego wywiadu musimy jeszcze poczekać, więc w międzyczasie powiem Wam, jaka jest często pomijana zaleta życia na emigracji. Otóż, można jechac na wakacje do rodzinnego miasta i cieszyć się nim ze zdwojoną siłą lokalsa i turysty. Jako lokals znasz najlepszych ludzi i wiesz gdzie i jak najlepiej spędzić z nimi czas. Jako turyta: masz na to czas. I w ten sposób zapadłam na ciekawą odmianę jakiegoś umiłowania do Wrocławia i już całkiem bez żartów powiedziałam ostatnio pewnej Pani, rozważającej czy jechać do Pragi czy do Krakowa (podobno ludzie z Australii polecają Kraków!), żeby pojechała do Pragi i do Wrocławia, bo ma blisko. A jak już tam będzie to jeszcze Berlin i z pewnością ten miłosny trójkąt da jej wiele satysfakcji.

Wracając jednak do tematu “Słoń a sprawa Wrocławia”, powiem tak: super miasto, ze świetnie zaplanowaną komunikacją miejską, stworzone na ludzką skalę, z niesamowitą lokalizacją pozwalającą dotrzeć na rowerze ze ścisłego centrum na tereny zielone w trybie spokojnej przejażdżki i jeszcze zażyć kąpieli w rzece. No i ta zieleń, i pastelowe kolory nieba! A coś o czym wcześniej zupełnie nie myślałam, to zapachy. Pierwszego wieczoru, gdy szłam z dworca zauważyłam, że co kilkanaście, kilkadziesiąt metrów zmienia się zapach. To ktoś otworzył okno w piniwczce, ktoś suszy pranie, ktoś gotuje, tutaj mamy uliczną ubikację podmurową, tam kwitną jakieś kwiaty. Co chwilę jakiś zapach. W Adelajdzie zabudowa jest niska, blisko ocean, dużo wiatru, zapachy szybko ulatują. Ot, takie spostrzeżenie.

I jeszcze jedna rzecz: wspaniała, wegetariańska kuchnia. I piszę to teraz po festiwalu wegańskim w Adelajdzie. Barszcz (mojej mamy ;)) bije na głowę wszystkie japońskie naleśniki, ogórki kiszone bez dodatku octu, deserowe czekolady bez mleka, a nawet ciasteczkowy krem speculos z Biedrony, tanie bezalkoholowe piwa w różnych smakach i jeszcze wiele innych rzeczy sprawiają, że jednak nie jest już tak, że “na zachodzie łatwiej być weganką”, no a na pewno nie smaczniej. Na pocieszenie przywiozłam sobie pierogownice, więc tego lata będziemy wcinać pierogi z owocami polane śmietaną kokosową.

Search
Support This Site

If my blog was helpful to you, then please consider visiting my Amazon Wishlist or donating via Paypal or Square Cash