Już przestałam liczyć, ile minęło odkąd przyjechaliśmy.

Dziwny charakter ma ta nasza Australijska przygoda. Ani to przesiedlenie, ani podroż. Z jednej strony mamy w planach zwiedzić cały kraj-kontynent, a z drugiej jakoś podczepić się pod to społeczeństwo. I tak żyjemy jedną myślą tu, a drugą tam.

Mam 28 lat i jeszcze nigdy nie miałam pracy, ktorą dostałabym z ogłoszenia. Zawsze jakoś tak wyszło, że akurat w odpowiednim czasie trafiłam na kogoś, kto szukał kogoś do wspołpracy no i jakoś to poszło. Nie żebym nigdy nie probowała znaleźć pracy wysyłając swoje CV i inne takie, ale jakoś nigdy nic z tego nie wyszło. I jak kolejny raz mierzę się z takim zadaniem, to niedobrze mi się robi. Tym bardziej niedobrze, że przecież szukam roboty, a nie pracy, a muszę tutaj pokazać, że cała moja dusza śpiewa radośnie na myśl o zamiataniu. Nie powiem, takie szukanie pracy uderza w samoocenę i odbiera radość z bycia TUTAJ. Owo TUTAJ też zresztą straciło już na sile, bo przestało być tak nowe, ekscytujące. Znamy już klimat i charakter miasta, a że kulturalnych atrakcji jest niewiele, to można powiedzieć, że już znamy miasto, bo przecież nie o to chodzi, by uczyć się rozkładu ulic i jazdy autobusow na pamięć, prawda?

Nawet do buszu już przywykłam? Wydaje się, że trochę. Oczywiście nie do takiego rozciągającego się wielokilometrowym płatem, ale takiego swojskiego, ktorego pełno tutaj. Ostatnio miałam okazję wyruszyć przez busz do sklepu, godzinka w jedną stronę. Przyjemnie, nawet wtedy, gdy pada deszcz. Następnego dnia było szybciej, bo na rowerze. Oj, na rowerze, jak miło!

Obraz

I zobaczyłam coś, co z mojej perspektywy może stać się niczym innym jak tylko symbolem tego, co złe w Australii. Zresztą sami oceńcie:

Obraz

Na szczęście nie jest to popularne oznaczenie tutaj.

Jednak jakoś smutno się zrobiło, bo jeszcze zrozumiałabym, gdyby to było gdzieś, gdzie szybki ruch jest, a nie w centrum małego miasteczka, pośrod uliczek z kawiarenkami, sklepami. No jak to tak? Ano tak. Australijski styl życia tak bardzo oparty jest na samochodach. W sumie nie dziwię się, że ludzie tutaj wzruszają beznamiętnie ramionami, gdy słyszą, że w imię zdrowia planety mieliby zrezygnować z samochodu, tutaj życia by im nie wystarczyło na dojazdy, tak kiepsko jest z komunikacją publiczną. Ale przecież nie będę narzekać na transport, lepiej opowiem o tym, jak myszy zjadają nam auto.

Otoż mamy dzikiego lokatora, ktory czuje się z nami coraz pewniej. Mieszka u nas już ponad tydzień chyba i w związku z jego niechcianą obecnością straciliśmy już kilka dolarow na całkowicie humanitarną pułapkę. Pułapka jest tak pomyślana, że nie ma szansy, by jakakolwiek mysz się do niej złapała. Zapłaciliśmy za paczkę zawierającą dwie sztuki sześć dolarow i jak do tej pory, jest to najgorzej wydane sześć dolarow w Australii. Pułapki są plastikowe, mają jakiś wabik, ktory w ogole nie działa, a skonstruowane są tak, że muszą stać na idealnie płaskiej nawierzchni, by nie zamykać się same, a i tak to robią, gdy tylko jakoś zatrzęsiemy samochodem na przykład siadając. I może nawet pogodzilibyśmy się z obecnością gościa, gdyby nie to, że obraca nasz dom w wiory. Obecność myszy odkryłam zobaczywszy, że w szafce mamy całkiem niezłą gorkę trocin, ktore z całą pewnością pochodzą z podłogi pod lodowką. Wyrzuciłam już kilka dobrych garści naszego domu, przykra sprawa. A do tego wciąż tli się w głowie, że przecież te małe skubańce rozmnażają się zdecydowanie za szybko i niebawem rozniosą nam wszystko. Co ciekawe, nie zostawiają innych śladow swojej obecności, ani naszego jedzenia nie tykają, ani też też tego co po strawieniu usuwają nie widać (chyba, że takie mała, bo tutejsze myszki to 13 tego co nasze polne). A szaleją coraz bardziej. Na początku to chociaż czekały, aż przestaniemy się ruszać, położymy się i kończyły harce wraz z nastaniem dnia. Ale nie teraz! Owszem, w ciągu dnia robi się spokojniej, bo przecież kiedyś muszą spać, ale poza tym najwyraźniej jest im tu bardzo dobrze, pomimo że pozaklejałam dziury, ktore służyły im za szlak komunikacyjny. Znalazły inne i z tupotu nożek wynika, że całkiem im się podobają.

A poza tym coż, mamy coraz więcej znajomych, co jest dość ciekawym doświadczeniem i pozwala nam zobaczyć, że u siebie, to jednak żyliśmy trochę w getcie. Byli załoganci i filozofowie i na tym właściwie koniec. A tutaj poznajemy ludzi z rożnych bajek. No, właściwie jedną bajkę mamy wspolną - jest nią emigracja, ale poza tymi to osoby z rożnymi opowieściami. No i pomimo wcześniejszego założenia, że może z Polakami lepiej się nie trzymać, skoro jeszcze przed przyjazdem jedna nam załatwiła kłopoty, to jednak okazuje się, że całkiem fajna tutejsza Polonia. Tolerancyjna, otwarta, pomocna. A może to już wszyscy fajni wyjeżdżają z Polski i dlatego tak łatwo ich spotkać? Być może starsze pokolenia nie są tak miłe, ale to w naszym wieku - super! Wczoraj nawet napisałam maila do Stowarzyszenia Polskich Kobiet w WA (Western Australia), zobaczymy, może coś ciekawego wyjdzie z takiego kontaktu? W każdym razie okazało się, że na gruncie „bycia z Polski” można poznać fajnych ludzi. Miło.

I coż, do pełni szczęścia brakuje tylko jednego spośrod poniższych: spontanicznego przypływu gotowki lub przyzwoitej pracy, żeby moc albo wyruszyć dalej, albo się lekko zakorzenić tutaj. Bo poki co, to trochę jak śluzowiec jakiś jestem, trochę się ruszam, ale nie bardzo, coś tam z gleby biorę, ale korzeni nie mam.

Ach, no i jak już mnie na biologię zniosło - australijskie warunki kierują myślenie w trochę inną stronę, bo tak tutaj biały człowiek nabałaganił zwożąc rożne zwierzątka, że teraz masowo trzeba je mordować, żeby ekosystem się nie załamał. Do krolikow się strzela, żeby trochę ograniczyć ich ilość, w lasach wystawia się truciznę i pewnie jeszcze trochę innych metod, w zależności od tego, z czym się walczy, a problemow jest sporo. W wielu przyrodniczo cennych miejscach można znaleźć informację, że jeśli zobaczysz tego raka/ żołwia/ coś innego, to daj znać, bo to gatunek inwazyjny. I jest to temat etycznie ciekawy, bo stawia dwie ważne wartości przeciwko sobie: trwanie ekosystemu i biorożnorodności vs cierpienie konkretnych zwierząt. Ciekawa jestem ile osob optujących za niekrzywdzeniem zwierząt przystaje na opcję zniszczenia ekosystemow. Właściwie to temat na badanie proekologicznych postaw wśrod osob, ktore nie jedzą zwierząt ze względow etycznych.

I tak sobie rozmyślam otulona w śpiwor, z kubkiem mocno przesłodzonej jak należy bawarki.

    Search
    Support This Site

    If my blog was helpful to you, then please consider visiting my Amazon Wishlist or donating via Paypal or Square Cash