Pierwsza wycieczka naszym domem

Mamy za sobą kilka wspaniałych dni.

Zaczęło się od tego, że Mariusz poznał na plaży bardzo ciekawego człowieka. Opowiedział nam o tym, jak ojciec podarował mu 20 funtow i bilet w jedną stronę do Australii. Tak się tu znalazł i odnalazł zarazem, bo kraj sprzyjał utalentowanym poszukiwaczom przygod. Mark, bo tak ma na imię został obdarowany wyjątkowym talentem - doskonale rozwiniętą wyobraźnią przestrzenną i wyobraźnią, dzięki czemu został wynalazcą. Nie będę rozpisywać się na temat tego, czym Mark się zajmował, ale spotkanie człowieka, ktory właśnie pracuje nad wykorzystaniem zimnej plazmy do leczenia i eksperymentuje z tym na sobie, to rzecz niecodzienna. Dlatego Mark niejako obudził nas z letargu i przypomniał, że można w życiu robić naprawdę ciekawe rzeczy. Poza tym okazało się, że jest rownież bardzo sympatycznym człowiekiem i ma rownie sympatyczną żonę, ktorą poznaliśmy, gdyż zaprosił nas na herbatę. I tutaj po raz pierwszy doświadczyliśmy otwartości i gościnności:)

Następnego dnia wyruszyliśmy do Margaret River, miasteczka położonego ponad 300 km na południe od Perth. Nasze celem było zapisanie się na listę do pracy przy przycinaniu winorośli, bo słyszeliśmy, że niebawem będą szukać ludzi do pracy. Niestety okazało się, że niebawem to dopiero za miesiąc, więc musieliśmy zmienić nasz plan, bo czekanie miesiąc w tych chłodnych okolicach nie wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Postanowiliśmy jednak trochę pozwiedzać i kupiliśmy bilety do okolicznych jaskiń i na latarnię morską. Najpierw poszliśmy na latarnię w Leeuwin i uznaliśmy to za stratę pieniędzy niestety. Ot, 36 metrow wyżej widok na fale.

Jednak kiedy wybraliśmy się do Jewel Cave od razu przestaliśmy żałować wydanych pieniędzy. Jaskinie, ktore widzieliśmy w Polsce wydały nam się “wersją dla dzieci”, tutaj czuliśmy się jak w podziemnym pałacu ozdobionym misternie siłami natury… Zachwycająca była już sama wysokość jaskini, a do tego jeszcze te wszystkie formy… Ponieważ było już poźno, dalsze zwiedzanie jaskiń odłożyliśmy na następny dzień i pojechaliśmy na plażę w okolicach, gdzie czasem można zobaczyć płaszczki. Niestety było za zimno by się kąpać, a z brzegu oczywiście nie sposob dojrzeć. Kiedy zastanawialiśmy się, gdzie zatrzymać się na nocleg jakiś starszy Pan się z nami przywitał i już za chwilę mieliśmy zaproszenie do niego wraz z parą, ktora zaparkowała obok. Jak się poźniej okazało, Tom jest emerytowanym weteranem wojny w Wietnamie (tak, Australia też brała w niej udział) i jego historia z grubsza przypomina te, ktore znamy z amerykańskich filmow, z tą rożnicą, że on ma cudowną żonę Patty, kolekcjonuje sztukę (ich dom wygląda jak składowisko rożnej maści eksponatow), a przez całe życie pisał o surfingu i robił zdjęcia. Być u Toma i Patty to właściwie przygoda sama w sobie, naładowaliśmy się ich serdecznością i gościnnością i ruszyliśmy zobaczyć kolejne jaskinie, ktore rownież nas nie zawiodły.

W Lake Cave zobaczyliśmy jedyną na świecie udostępnioną do zwiedzania formację, ktora wygląda jak kolumna, z tym że część ktora mogłaby wydawać się stalagnitem nie spoczywa na ziemi, lecz zwisa swobodnie nad lustrem wody. Na a poźniej jeszcze Mammuth Cave, ktorą zwiedza się bez przewodnika, więc mogliśmy sycić się jej pięknem i przestrzenią do woli.

Dzisiaj rozpoczęliśmy dzień od urokow Canal Rocks, patrzyliśmy, spacerowaliśmy i nie mogliśmy nacieszyć się widokiem. Po raz pierwszy udało nam się zobaczyć kraby :) A dzięki podarowanej nam przez Toma lornetce podglądanie przyrody stało się łatwiejsze i ciekawsze zarazem. Po śniadaniu nad oceanem pojechaliśmy na mały spacer do Cape Naturaliste (Eagle Bay) gdzie udało nam się zobaczyć lwy morskie! I powoli wracając do samochodu zahaczyliśmy jeszcze o widok na klify.

Ponieważ jeszcze nie mamy pracy cieszymy się życiem wolnych ludzi i korzystamy z wszystkich dobrodziejstw tego świata 24 godziny na dobę, to obiad zjedliśmy na piękne plaży o białym piasku, ktory sprawia, że woda w oceanie wydaje się być tak czysta, jakby ją ktoś z kranu nalał ;) Dzięki temu, że jesteśmy w państwie dobrobytu możemy korzystać z ogolnodostępnych udogodnień takich jak np. publiczne grille. Ot, takie życie Cygana w kraju pierwszego świata ;)

Jutro będziemy już powoli wracać do Fremantle (pod Perth) i kto wie - może nawet w przyszłym tygodniu będę miała rozmowę o pracę? Ostatnio z jednego szpitala gdzie aplikowałam na popychaczkę wozkow z ludźmi, dzwonili pytać się jaką mam wizę, więc kto wie… może spełniam kryteria?

W każdym razie wyrwanie się w przyrodę było doskonałym pomysłem, teraz zasmakowawszy w urokach Australii nie mamy wątpliwości, że warto było tutaj przyjechać!

Zdjęcia będą niebawem, jak tylko będzie lepsze łącze ;)

    Search
    Support This Site

    If my blog was helpful to you, then please consider visiting my Amazon Wishlist or donating via Paypal or Square Cash